piątek, 28 lutego 2014

Ale mialam nosa....

zeby dzis zrobic zakupy :)

Mieszkamy tu juz prawie 2,5 roku, a w salonie nadal nie ma polek na ksiazki.

Opcje byly takie :

-kupi sie, ale ciezko bylo cos znalesc...bo musza byc dosc waskie znaczy nie glebokie
-znajomy zrobi, ale jakos tak wyszlo i Karolcia sie juz urodzila, wiec odpuscilam
-znalazlam ostatnio przecenione, ale akurat nie bylo nikogo, kto by mogl je nam przywiesc w czasie promocji
-sama zrobie, juz zrobilam projekt, ale jak policzylam ile by to wyszlo i zabawy tez sporo...zrezygnowalam

A ja juz chce zeby stanelo, dzis!
Juz mialam dosc, ze ciagle po calym domu te ksiazki, a zwlaszcza w sypialni.
Wiec tak sie dzis zawzielam, ze pojechalam do Jyska i super, ale za dwie to 200e by wyszlo...no wiec pojechalam popoludniem z Karolcia do Gammy(market budowlany) na zwiady i tak patrze i licze, ze moze jednak ja zrobie...Przeszlam sie jeszcze alejkami i tak mi sie rzucily w oczy!!! widze jak sa spakowane, no nawet nie tak strasznie ciezkie. Da sie je do kabiny rowerka wsadzic, ale nie teraz z Karolcia tylko jak tu po nie wroce.

Ogrod odsprzatany chlopaki pracowaly ciezko. Karolcia byla znosna mimo, ze nie drzemnela. Zostawialam dzieciaki z tata i pojechalam. Zapakowalam MOJE polki na wozek i do kasy. Pani zeskanowala, ale tylko jedna i myslalam, ze sobie tam pozniej wbije i widzi, ze ja kupuje dwie...ALE NIE...juz jej mialam mowic, ale ugryzlam sie w jezyk i zaplacialam za jedna! Tak wiec jestem o 62e do przodu !!! ale sie smialam sama do siebie jak jechalam do domu.
Mialo byc biale drewno, a jest chromowana konstrukcja !

Udalo mi sie jedna poskladac z Karolcia. Dorian zobaczyl i oczywiscie protest. On bedzie na tym spal i tu nie bedzie zadnych ksiazek. Krok po kroku mu tlumaczylam. Mowie, ze ja ide po ksiazki, moze mi pomoc...Nie! ale jak tak zaczelam znosic ksiazki to zaczal mi pomagac i ukladac je po swojemu na tej polce. Potem kwiatki, tez mi pomogl. Zobaczymy jutro.

Teraz malowalam jeszcze na bialo drewniane skrzynki, bo juz czekaly i nabieraly mocy :)

Ciesze sie jak male dziecko z pomylki kasjerki ! Jakies takie mialam przeczucie, ze ja mam to kupic DZIS i koniec.




czwartek, 27 lutego 2014

Ziolka

Wczoraj przyjechala paczucha z ziolkami i przyprawami.

-platki rozy
-owoce rozy
-trawa cytrynowa
-hibiskus
-kwiat pomaranczy
-jasmin
-rumianek
-eukaliptus
-sol himalajska
-kurkuma
-koperek
-chmiel
-lawenda


Ja sie cieszylam, ze wieczorem napije sie cudownej aromatycznej herbaty, a Dorian sie cieszyl z pudelka w ktorym to dostarczono. Wymyslil, ze to jego statek i tak sie bawil do wieczora. Pudelko nadal cale, wiec wielki sukces. Dostal jeszcze ode mnie rure kartonowa, bo mi sie skonczyl papier do podklejania do haftowarki i z tego zrobil komin. A to tak masywna rura, ze nawet jak ja siade to sie nie zalamie, wiec zabawa przednia.

Wieczor nadszedl, wiec zaparzylam sobie w dzbanku trawe cytrynowa z hibiskusem. No takiego aromatu i takiej przyjemnosci to dawno nie mialam. W kuchni znow mi zeszlo sporo czasu, bo musialam to poprzekladac do sloikow i poprzemieszczac rzeczy z szafek, zeby miec ziolka pod reka.

Co bede robic z tym wszystkim, jeszcze napisze :)

Woreczki z ziolkami juz jakis czas temu zrobilam, wiec tylko dosypalam chmielu i lawendy. Co by sie nam dobrze spalo :)




środa, 26 lutego 2014

Dam rade !

Ale pogoda ! no az sie chce wychodzic :)

Standardowo w pakiecie dnia mamy jedno wyjscie spacerowe przed poludniem, a wlasciwie o 10 po jedzienu Karoliny. Dzis o 9 juz byl w ogrodzie, wiec nie jechalismy nigdzie pozniej. Narazie puki jest zimno tak funkcjonujemy. Wiem jak dziala jak o jedno wyjscie jest za duzo, ale to nie takie straszne jak to, ze jest ta niereguralnosc. Tego nie ma w planie, wiec pozniej jest rozdrazniony. Wiec nie dodaje sobie niepotrzebnych emocji.
Dzis jednak stwierdzilam, ze jedziemy. No pieknie jest i koniec. Zobaczymy co nam dzien przyniesie. Krazylam troche nieznanymi uliczkami, zeby znalesc jakis nowy plac zabaw. Dwa nie spasowaly i tak wyladowalismy na ogromnym, ale bezdzietnym. No byl jeden "niegrozny" chlopiec.
Dorian jak ma za duzo bodzcow to zaczyna swirowac i pozniej jest go ciezko ogarnac. Nie wie co moze, a czego nie moze, nie zna granic jezeli chodzi o dzieci i rozne sa tez jego reakcje na sytuacje...Pchanie, uderzanie to taki standard w przedszkolu....ale juz niedlugo :)

Wiec, troche pokopal w piachu przeszedl przez most i tak jakos stwiedzil "nie podoba" no coz... zapytal czy moze na ta wielka zjezdzalnie, ale ja na taka z nim nie wyjde. Na takiej tez nigdy nie byl, wiec tak tez mu wytlumaczylam. Widzial jak chlopiec zjezdza i ze on chce! a dasz rade sam wyjsc? pytam.... bo ja sie boje i Ci nie pomoge ON: dam ! i ruszyl ja troche w strachu, ale widze, ze idzie, wspina sie i calkiem dobrze wychodzi po tych drabinkach. Widzialam kiedy sie wachal, bo chodzilo o wysokosc, ale mowie: dasz rade! no i wyszedl, usiadl no i strach go przelecial, wiec krzycze do rury od dolu:

no pusc sie !!!

slysze smiech i powtorzylm pare razy i ruszyl ! jaki szczesliwy, jaka radosc :) i poszlo juz pozniej gladko. Jak siedzial na gorze to pytal czy jestem na dole dla upewnienia, a ja mu odpowiadalam, ze ma sie puscic i nogi podniesc, zeby sie nie blokowal przy zjezdzaniu :)
W sumie zjechal 5 razy, pozniej juz bylo dziko, bo doszla dziewczynka i ten chlopiec. Dostal glupawki i nie patrzyl jak wchodzi, nogi mu sie plataly i nie docieralo do niego nic co do niego mowilam. Potem udalo mi sie go z tamtad zabrac choc nie chcial ! obiecalam, ze przyjedziemy i napewno to zrobimy.

Widzialm, ze byl bardzo dumny, ze swojego wyczynu ja nie mniej tez.
Fotek nie ma bo nie wzielam sprzetu, ale nastepnym razem nadrobie zaleglosci.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Trzy poranki...

i blizej natury...

Nie bylo jakos ostatnio strasznie deszczowo, a i reguralnie jezdzimy na spacery i kopanie w piachu...w ogrodzie tez sporo kopie, ale cos jest nie do konca tak jak powinno, ale CO???

W zeszlym roku podobne klimaty byly, ale nie az takie ja tym razem. Objawy to grzebanie w kwiatkach donicowych a wlasciwie wykopywanie kwatkow i zabawa ziemia. Juz sama nie wiem jak to nazwac i o co chodzi.

Dzien pierwszy hmmm, nie bylo nic co by zapowiadalo zmiane, no ok. obudzil sie w nocy cos tam pomamrotal poszedl spac. Wstal wczesnie, ale o ktorej to nie wiemy... salon zamkniety no, ale nie na klucz bo takiego nie posiadamy w drzwiach. Pchnie mocniej  drzwi i zamknie za soba i dziala... to z kolockami, to plastelina no albo sobie kimnie do rana. Ja spie z Karolcia w sypialni, wiec wiele nie slysze zreszta jak chce to to potrafi cichaczem to i owo.
Karolcia sie obudziala na butelke jakos 5.30 i poszlam zobaczyc czy juz wstal. Hmmm, cos grzebal po szafkach w kuchni, bo widze, ze krzeslo przy meblach stoi. No proste, maslo orzechowe lyzka wyjadac uwielbia wiec to. OK. zje max 3 lyzeczki i to tyle. On je jak potrzebuje, ale wie kiedy ma skonczyc. Wchodze do salonu i oczom nie wierze !!! kwiatek normalnie / nienormalnie w stanie rozsadzania no masakra....ja furia na maxa, mowie mu, ze jestem zla za to co zrobil i wykrzyczalam, ze za to co zrobil dzis bajek nie bedzie i poszlam do kuchni zrobic sobie kawe. Juz wiedzialam, ze nie wroce do lozka. Cos pomruczal, ale zlosci jako takiej nie bylo co mnie zdziwilo...zatrzasna drzwi i cisza... ja bylam tak pochlonieta zrobieniem tej kawy, ze jak dla mnie to trawalo gora dwie sekundy....otwieraja sie drzwi...ON : juz kwiatuszek nie jest smutny, juz nie placze .... ja nie wiem o co mu chodzi, wiec ide zobaczyc co sie tam podzialo...no pieknie zakopany jak umial, jedna sztuka po ziemia a dwie tak z boku...ale zrobil to co umial zeby naprawic blad. Tak widzialm, ze mu przykro i dostal bajke.






Dzien drugi. No nie.... Tata wstal do pracy, a on chyba o 5 on juz byl w salonie i kawiatek tez JUZ zdewastowany... wiec, nie wiemy o ktorej roslinne moce go zdarly z lozka zeby zdazyl sobie pogrzebac w ziemi. Dobrze, ze drugi bo zamienial je miejscami... Jak ja wstalam to myslam, ze wyjde z siebie i tylko mu wykrzyczalam, ze dzis juz napewno nie bedzie bajek. A dokladnie to bylo tak ze tak ok 6 wstalam bo Karolci ida zeby i zdarla ja biegunka...wiec cisza w salonie i mysle...a zajrze zobacze... siedzi grzecznie przy stole z palstelina w reku... och jaki slodziak...ale widze, ze koszula taty lezy na podlodze, wiec pomyslalam...eee podniose niech tam  nie lezy... i jak juz doszlam w miejsce koszuli i zerknelam na kwiatak nosz- ja-nie-moge......
Caly dzien bez bajek bylo. Ciezko, ale nie tak jak myslalam. Udalo mi sie zrobic i obiad i pobawilismy sie i jak musialm Karolcie karmic to akurat szedl jesc jogurt albo jablko wiec super.

Dzien trzeci jak juz nie mialam sily nic mowic i reagowac...poprostu posprzatalam i tyle. Pomagal mi przy kazdym razie. Zmiotke i szufelke przyniosl, a to odkurzaczem, a to scierka no pomagal jak umial. Ale to nie zmienia faktu ze 3 dni z rzedu  w kwiatkach grzebal. Juz dzis te kwiatki wynioslm do sypialni. A aloes do kuchni. Co jutro ??? oby nic.
Plus jest taki ze jest na odwyku bajkowym i jest fajniejszy. Tak jak przed pojawieniem sie Karolci nie bylo bajek tak teraz pewnie wrocimy do starego zwyczaju i tylko raz na jki czas cos obejrzy. Nasz rytm dnia jest calkiem stabilny. A Karolcia juz jest wieksza i nie musze jej poswiecac tyle czasu co na poczatku.

Dzien czwarty bez wpadki. Sam sie prosil o to, zeby mu ograniczyc bajkowanie i ma. Teraz jest tylko jedna dziennie. Jest juz roznica w zachowaniu i jest coraz spokojnieszy i wiecej sie bawi. Jednak bawi to czesto bywa tak, ze mnie lub tate ciagnie, zeby sie z nim bawic. Co oczywiscie nie jest zle ale .... z czasem zacznie sie wiecej sam bawic i ja w niego wierze.

Ja to mam taka teorie, ze dzieci same mi pokazuja na co sa w danym momencie gotowe lub co potrzebuja. Uwaznie je slucham i obserwuje,wylapuje najmniejsze elementy i potem skaldam w calosc. Rzadko kiedy sie myle, lub zle zinterpretuje zachowanie lub potrzebe. Nie mowie, ze jestem nie omylna, bo i to tez sie zdarza i widze swoje bledy dosc szybko.
Dzieci sa madre i na swoj sposob daja znac o swoich potrzebach. Trudniej jest jak nie mowia, ale da sie. Dorian zaczol mowic, ze tak powiem grubo po 3.5 roku. Potem coraz wiecej i wiecej, ale tyle czasu na migi i dzwieki? wiec mam wprawe. Nadal jest mu ciezko odpowiedziec na jakies pytanie albo dlugo zajmuje mu odpowiedz i nie koniecznie jest prawda...ale doceniam starania. Widze, ze jak o cos pytam to szuka w glowie i uklada te swoje puzle co do czego pasuje i widze ze dziala, wiec cierpliwie czekam na odpowiedz  :)
Jestem daleka od stwierdzenia, ze dzieci nas wykorzystuja ile sie da.
Cos w tym jest, ale to raczej tak jak ja to widze to jest tak: dziecko czuje, kiedy jest sie niezdecydowanym i kiedy nie ma konkretnie wyznaczonej granicy do czegos lub kogos. I co jeszcze? czy ktos jest konsekwentny czy nie. To zapamietuje. A to pozniej mozna interpretowac jako, ze nas wykorzystuje...


niedziela, 23 lutego 2014

Male a ciesza...


Oj dzialo sie... duzo pozytywu ze strony dzieciakow.
Nie wiem jak to sie stalo, ale jakos tak czas wrzucil na drugi bieg i leci szybciej....

Karolcia w ciagu tygodnia opanowala calkiem stabilne stanie. Pozniej obnizanie sie z pozycji stojacej na siadanie. Nie obywa sie bez upadkow, ale z dnia na dzien sa juz tylko nieliczne sytuacje, kiedy cos jej nie wyjdzie. Potem kolejny tydzien i z pozycji porusznia sie "foczka" raczkuje dostonale. Smieszka z niej straszna. A szybkosci nabiera w maire rozpendu !

Dorian, bez jekniecia przeszedl na sikanie "na wysokosciach". Dokupilismy nakladke na kibelek i poszlo gladko. Pierwszy raz to tak niepewnie. A teraz to idzie sam, zamyka drzwi i chce zostac sam. Wszystko po koleji robi dobrze. Polozyc nakladke-siasc-zrobic siku-spuscic wode-sciagnac nakladke-odlozyc ja i zgasic swiatlo-zamknac za soba drzwi. Ciagle zapominam dokupic ten stopien, wiec kiedys podpatrzylam jak to on tam wlazi i co sie okazalo? wsiada jak na konia :) czyli tylem do drzwi.
Dodatkowe atrakcje to Perfumy i szczotka.
Perfumy stoja tuz na wysokosci jego wzroku skoro siedzi na "koniu", wiec nie omieszka sobie psiknac i wychodzi taki elegant i roznosi won po domu.
Szczotka w jego mniemaniu uzywana jest po kazdym uzyciu toalety, wiec chyba dlatego tak szybko i gladko poszlo przejscie z nocnika. Przeciez to dodatkowa atrakcja i rzecz, ktora robia dorosli.

Plastelina ewoluowala na kolejny poziom. Juz  nie jest tylko miazdzona wyciskana, ale raczki Doriana wycinaja z foremek zwierzataka, serduszka, kolka, ludziki itd. ladnie uklada w rzadku jak na autyste przystalo :) ale nie trawa to dlugo (ta wystawka) bo on nie taki typ, ze bedzie dlugo podziawial co stworzyl... ciach i zgniecione w kule i do nastepnego sie zabiera.
Robi non stop prezenty, co jest tak slodkim wydaniem jego wcielenia, ze az sie czasem mozna wzruszyc.
Torty, ciasteczka, babki, pizza, no roznosci :) Trwa to tez krotko wiec ciezko o fotke. Ale jest cudny. Potrafi zrobic i biegnac z pokoju do mnie do kuchni, mowic mi : mam prezent dla Ciebie... albo ze ma dla mnie tort. Boskie !
To chyba takie odzwierciedlenie rzeczywistosci i tego co robimy razem czy tez ja w kuchni. No cos pieknego :)

Lego. Gorowaly auta. Czy to my, czy sam budowal sobie pojazdy. Lecz od niedawna co? kontenery tak to nazywa. Na dole podstawa plaska plytka i na okolo jedzie z klockami i buduje scianki, az stwierdzi, ze tak jest wystarczajaco wysoki. Wtedy to robi daszek i juz gotowe. Czasem jednak kontener ma zastosowanie i nie jest pusty tylko nawrzuca tam jakies malenkie klocki. Troche to jak grzechotka, ale dla niego bardzo istotna sprawa, wydaje dzwiek i kontener jest zaladowany.




poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak na spowiedzi...

Pierszy raz kiedy padlo pytanie o autyzm bylo jak Dorian mial rok i dwa miesiace. Mam znajona terapetke-holenderke, ktora pracuje w szkole specjalnej z dziecmi niepelnosprawnymi i autystycznymi. Przyszla do mnie po odbior spodni ,ktore jej uszylam. Nie mialam pojecia co to autyzm, ale obilo mi sie cos o uszy. Jakies skromne pojecie mialam co to i jak to wyglada.  Bylo to bardziej zaslyszane i gdzies w przelocie na jakims programie widzialam. Nie chcialam sie w to zaglebiac tak sama od siebie, ale stwierdzialm ze jej zapytam, jakie sa objawy i jak to wyglada. Lepiej od fachowca cos uslyszec, niz szperac cos po necie. Dorian jeszcze wtedy byl "normalnym" dzieckiem. Martwilo mnie tylko to ze uderza glow o stol. My sobie tlumaczylismy to tak ze pokazuje nam, ze jak sie uderzy to daje nam do zrozumienia, ze sie uderzyl i go zabolalo. O cos jeszcze zapytalam, ale teraz nie pamietam. Odpowiedziala mi na pytanie, ale wtedy chyba za malo bylo symptomow i powiedziala, ze nie to nie autyzm. Z czasem dziecko roslo i pojawialy sie nowe rzeczy, ktore mnie martwily. Jak to bywa znajomi z otoczenia mowili ze a to nic takiego on z tego wyrosnie. Jest "lobuz" tak sie potocznie mowi. Jednak mi nie dawalo to spokoju i zaczelam szukac i interesowac sie tematem. Nie jakos obsesyjnie, ale tak co jakis czas ciut poczytalam. Nic na to nie wskazywalo, ze jednak to bedzie to, bo jak sie czlowiek zaglebia w temat to wiekszosc zupelnie nie pasowala do naszego obrazka.
Dorian mial dwa lata i dwa miesiace pojechalismy do Polski na wakacje do dziadkow. Hmmm juz przed wyjazdem byl jakis inny rozdrazniony i wiele rzeczy nie byly do konca "normalne" w moim mniemaniu. Najbardziej to mnie martwilo to krecenie w kolko i chodzenie na palcach. Nie docieraly do niego uwagi, ze cos nie mozna robic, ze tak nie mozna sie zachowywac w stosunku do innych. I jeszcze wtedy stosowalismy metode "do kata" czyli w naszym wypadku musial isc i chwile posiedziec pod sciana. To byly dramatyczne sceny. Kazdy kolejny raz nawarstwial wiecej emocji i negatywnego zachowania. Nie mailam pomyslu jak mu pomoc, zeby zrozumial, ze cos robi nie tak. A ja sama juz bylam strzepkiem nerwow.

Udawalo mi sie go na chwile wyciszyc. Przed wyjazdem juz zaczelismy zabawy z plastelina. Do michy wsypywalam groch, ryz i fasole, on siadal i tam sie bawil. Przesypywanie do pojemnikow. Koparki ladowaly zairana i przesypywanie dawalo mu wiele radosci, a przy okazji wyciszalo. Rysowanie i malowanie bylo tez dobra forma na skupienie. Choc w niewielkim stopniu.



Staralam sie go postrzegac jako "normalne" dziecko. Po kazdej rozmowie ze znajomymi, ktorzy nie widzieli nic martwiacego, a juz wogole nie autyzm, probowalam do niego mowic i jednak postrzegac zwyczajnie. Niestety skutki byly odwrotne. Wracalam dosc szybko do tego co juz wypracowalam i co sie sprawdzalo w naszych relacjach. To dzialalo i widzialam, ze sie rozwija i ja mu w tym pomagam, a nie utrudniam. Takie przekonywanie mnie, ze jest ok jeszcze bardziej mi pokazywalo ze jednak nie. Nie da sie nie czuc. Matka zawsze bedzie miec swoja intuicje.

Wyjazd byl bardzo udany, ale przyniosl ogrom emocji i tematow do przemyslenia. Teraz z perspektywy czasu wiem co uruchamialo u niego takie zachowanie.
Po powrocie spotkalam sie z ta moja znajoma i troche mi bardziej nakreslila pewne zachowania. Juz wtedy miala inny obraz sytuacji. Co jakis czas pytalam jej co to i tamto moze byc, czemu tak to czy tamto robi. Wiec teraz juz dala mi bardziej ukierunkowane rady. Nie mogla mi powiedziec ze to autyzm, bo ona nie jest od diagnozy. Wspmniala mi jak moge to sprawdzic i gdzie sie udac z problemem. Ja jednak stwierdzialm ze sama sprobuje.
Juz jakis czas temu zaczelam z nim zabawy w kierunku montessori i dawaly ogromne rezultaty. Wiec kontynuowalam. Dostalam mega rade. Zeby wyciszyc dziecko i mu pomoc, sama najpierw musze sie wyciszyc. Zatem tak tez zrobilam.

W pokoju Doriana po przeprowadzce bylo dosc chaotycznie. Masa zabawek, kolorow. Bylo to ladnie poukladane, ale jednak zaczelam od zmian w pokoju. Totalny minimalizm. Inspiracja bylo montessori. Az sie zrobilo przyjemniej. Tak spokojnie. Juz wtedy wiedzialam ze ilosc bodzcow nie tylko od ludzi ale od rzeczy daje mu mega metlik.
Ja znalazlam droge jak mam sie wyciszyc, wiec mialam lepsze pole manewru. Wycofalam calkowicie karanie, siadanie pod sciana, bo to tylko dodawalo emocji, a on z tego wzgledu mial wiecej frustracji.
Doszedl element, ktory bardziej mnie zmotywowal do spokojnego trybu dzialania. Dowiedzialismy sie, ze za dziewiec miesiecy pojawi sie nowy czlonek rodziny.
Nie karanie zadzialalo z dnia na dzien. Bylo mniej sytuacji, ktore dawaly powod do zlosci i kolejnego robienia rzeczy niechcianych. Oczywiscie zdarzaly sie sytuacje, ale to juz nie w takim wymiarze jak do tej pory.
Spokoj uratuje sytuacje, tak bym mogla podsumowac.

Piekne rzeczy zaczely sie dziac. Zrobilam harmonogram dnia, co bedzie po koleji. Kiedy jedzenie, zabawa i jak zabawa i kiedy kapanie i spanie.

Kuchenne zajawki. Duzym czynnikiem kojacym bylo wciagniecie go w "dorosle zadania" przygotowywanie zup, potraw. Najbardziej upodobal sobie krojenie. Pieczarki byly faworytkami. Ale i marchewka, ogorek, banan, jablko. Robienie ciast, zwlaszcza tych, ktore trzeba zagniatac.



Piskownica. Zima jak bylo tak zimno, nie bylo wyjscia do ogrodu. Wiec co zrobilam? najpierwbyla material, potem kupilam cerate taka na stol i rozkladalam w lazience i tak sie bawil piaskiem. Fak, ze piach bylo w domu, bo roznosil, ale byl tez spokoj i jego radosc.


Bajki. Wycofalismy calkowicie ich ogladnie. Jedynie co, to ogladal ze mna programy kulinarne. Widzial jak sie kroji i co po koleji robi.

Wiercenie i srubki. To bylo fantastyczne cwiczenie. Sporo razem wiercilismy w deskach. Srubki razem wkrecalismy i dziecko mialo wielkie poczucie bycia "doroslym". Robienie pod nadzorem rzceczy niedzieciecych bylo cudownym lekarstwem.

Ksiazki. Im mniej tekstu, lub wogole, a wiecej elementow na stronie tym lepiej. Doszlo jeszcze jedno fajne cwiczenie. Koszyk z ze zwierzatkami, koparkami i szukanie tego w ksiazce.

Wyjscie do sklepu bylo juz trudne, wiec zaprzestalam robienia zakupow z nim. Mimo ze siedzial w wozku to cyrki z kreceniem sie i krzykami byly paralizujace. Ja odlatywalm, a mialama jeszcze przeciez brzuch, ktory domagal sie swietgo spokoju. I tu zaczely sie schody. Im bardziej ja bylam niedostepna, bo sie zle czulam, to nasze zabawy zanikaly, a co za tym szlo Dorian wracal do stanu z przed kilku miesiecy. Tata sie staral ile mogl, ale to nie to samo.

I stalo sie. Urodzila sie Karolina. Poczatek byl dobry, ale... trwal krotko i zaczely sie schody. Uruchomilo maszyne generujaca negatywne emocje. Tak wiem, kazde dziecko pokazuje zazdrosc, ale to nie bylo to.

Zdecydowalismy jednak, ze nic wiecej ja sama nie wskoram, a za rok ma isc do szkoly jak skonczy cztery lata. Malo czasu, ale trzeba bylo powziac kroki. Trzeba to sprawdzic. Wiec po powrocie z kolejnych wakacji - zeszlorocznych zaczelo sie zalatwienie. No i tym sposobem we wrzesniu mielismy pierwsza wizyte, potem kolejne, a w styczniu diagnoza, ze to jednak autyzm.

Poczulam ulge, jak dostalismy taka wiadomosc. A pytanie znajomych dlaczego? ze cos nie gorszego? moze i tez, ale tak tego nie rozpatrywalam. Jest to ulga, ze juz wiem co jest nie tak z moim dzieckiem. Nie mam juz chaosu w glowie i nie pytam sie w kolko co to jest...czemu tak robi...a czemu tak nie robi...
Ktos kto nas zna a wlasciwie Doriana nie moze uwierzyc, ze ma autyzm. Wyglada swietnie ( jest przystojniak, ze hej) motorycznie nad wyraz rozwiniety i co? W mniemaniu wielu ludzi jest poprostu "rozrabiaka" wszedzie go pelno, no taki typowy lobuz. Autyzm jest "nowoscia" tak jak kiedys byl AIDS i teraz pewnie ADHD i rak. To, ze ktos kiedys nie mial zdiagnozowanego autyzmu nie znaczy, ze go nie ma. Po prostu, przeszedl ciezka droge, zeby nauczyc sie zyc z ludzmi lub kolo nich. Na tyle, ile dal rade wyuczyl sie mechanicznie tego co mu bylo potrzebne i radzi sobie. Tyle wiem, jestem dopiero na poczatku przygody, ale podoba mi sie.
Teraz tylko kwestia pomocy specjalistow. A tu taka mozliwosc mamy i to w szerokim wydaniu.

Latwo nie jest. Sa plusy i minusy. Dostrzegac plusy, a minusy inspiruja mnie do kreatywnego rozwiazywania problemu.

niedziela, 2 lutego 2014

Krok do gory


I mamy maly sukces :) Jakos tydzien temu dokupilismy nakladke na kibelek. Pokazalam Dorianowi co i jak. Nic wiecej i dalam mu czas, zeby sobie to ulozyl w glowie. Wieczorem szedl pod prysznic, wiec zaproponowalam, czy chce usiasc wysoko na kibelku. On ze tak i poszlismy. Udalo sie. Alez ja bylam dumna. Po pierwsze, ze obeszlo sie bez dlugiego tlumaczenia i naklaniania. A po drugie ze on sam mial i ma z tego frajde.
Teraz z perspektywy czasu widze, ze to byl odpowiedni moment. Byl na to gotowy. Nadal uzywa nocnika, bo rano jak wstanie to jest mu wygodniej na niskim siasc, niz sie wspinac. Ale widze ze mu sie to podoba i o to chodzilo. Przyjemne z pozytecznym.

sobota, 1 lutego 2014

Wiara to klucz

Tytul to mi sie udal, a czmu ? o tym dzis.

Dorian mial tendencje do chowania rzeczy...ale byl tez etap wyrzucania do kosza...bylo minelo, ale nie obeszlo sie bez wrazen. Dwa lata temu jak sie tu wprowadzialismy, nagle znikl zegarek taty...no nie ma i koniec. Tydzien bylo poszukiwana, ale niestety bez rezultatu. Dalismy sobie spokoj. Tata musial miec zegarek, wiec nie pozostalo mu nic innego jak kupic nowy. Minelo ponad pol roku, a ja troche sie ogarnelam po tej przeprowadzce i poszlam po jakos rurke do „schowka” cos w rodzaju piwnicy. Cos mi sie rzucilo w oko, no co to za zlotko tam wcisniete...no nie moglam uwierzyc oczom. Pedem na gore i pytam meza, czy wie czego szukalismy przez baaaardzo dlugo czas... oczywiscie odpowiedzial, ze nie wie ale jak mu pokazalam to nie mogl uwierzyc. Zegarek sie znalazl. Jakos ciezko mi bylo uwierzy,c ze Dorian go wyrzucil, ale po tak dlugim czasie poszukiwan stracilam nadzieje. Po tym zdarzeniu mialam jednak wiecej wiary w naszego syna. Nastepnie znikl klucz do sypialni...ale zalozylam, ze sie znajdzie J i sie znalazl.

Ostatnio znow wrocilo...kolene poszukiwania, bo nie ma klucza od pracowni. Mamy zapasowe, wiec tych uzywamy. Tym sie nie martwilam. Znajdzie sie! Minelo 2 tyg. Moze wiecej i sie znalazl. Byl miedzy skrzyniami, w ktorych sa gramofony schowane. Centaralnie w salonie, bo z nich jest zrobiony stolik „orzykanapowy” W tym samym czasie:  jest wtorek zeszlismy na dol zeby sie „zapakowac” do roweru. Karolcia zapieta pasami w kabinie. Dorian siedzi tez zapiety, ja do kieszeni po klucze do roweru ... NO NIE MA! Torebka przeszukana plaszcz kilka razy i nic. Wypinanie dzieci z pasow i na gore po zapasowe klucze. Pojechalismy do przedzszkola i jak wrocilam to popatrzylam we wszystkie miejsca gdzie mogly by byc. Niestety bez rezultatu. Jezdzilismy na zapasowych. Mezowi nawet nie mowilam, bo by po nocach nie spal, a przez okno to by co piec minut patrzyl czy rwer stoi. Ja tam wierzyslam, ze sie znajda. Tyle rzeczy sie znalazlo, to czemu nie to. Przeszlo mi przez mysl moze by kupic nowe zapiecie i lancuch, ale jakos tak mialam w glowie ulozone, ze to sie znajdzie. Nawet juz nie szukalam poprostu zostawialm to tak jak bylo.
W momecie jak dzieci byly zapiete pasami pytam Doriana, gdzie jest klucz do roweru? Gdzie go schowales? Pokazal na okna i powiedzial: tam. Ale ja sie pytam gdzie? On: w domu... i wszystko jasne. Tak wiec mialam podstawy zeby wierzyc, ze sa w domu J
Wczoraj zawiozlam go do przedszkola. Karolcia po mleczku zapakowalam w fotelik, zeby jej nie budzic i wyciagac z lozeczka jak bedziemy musialy wyjechac po mlodego. Bujam ja chwilke i tak patrze i oczom nie wierze. SA KLUCZE! Tak pieknie leza, ze do tej pory ich nie zabralam. Zrobila fotke i bede dlugo cieszyc sie tym, ze trzeba wierzyc w dziecko!